PIJANE SŁONIE

Andrzej Smosarski


J-23 ZNOWU NADAJE


Hans Kloss powrócił.

Niewątpliwie w pełni chwały. Całe rodziny co weekend czatują przed telewizorami, aby nie przegapić kolejnego odcinka przygód bohaterskiego Janka, szpiega rozwalającego hitlerowską machinę od wewnątrz, świetnie zakamuflowanego w realiach III Rzeszy.

Sam też chętnie

patrzę w ekran na ów produkt polskiej kinematografii, być może dlatego, iż w ostatnim czasie serialu o J-23 nie lansowano już tak nachalnie (czytaj: co półtora roku nowa emisja). Trochę się więc w pamięci zatarło, jako iż nie korzystałem z pośrednictwa video w tym względzie - na rynku kaset "Stawka większa niż życie" królowała kilka lat temu. I dobrze. Ale komuś Hans podpadł. Zakłuło w oczy, iż PRL-owski produkt masowej kultury przebija wciąż popularnością nowsze dzieła rodzimych twórców, często tych "politycznie pozytywnych", plus kilometry taśmy amerykańskich produkcji filmowych zapełniających przerażająco nudną chałą zarówno państwowe jak i prywatne kanały telewizyjne. Trzeba było też nieco oświecić przygłupiastych widzów co do podłego charakteru struktury, której w istocie służył Janek vel Hans. Wyprane z wiedzy homo sovieticusy nigdy bowiem nie słyszały o zbrodniach stalinowskich i Katyniu i mogłyby zacząć masowo zgłaszać się do (post) radzieckiego wywiadu w celu heroicznej kariery.

O chwała Ci, Walendziaku

za to tak zaskakujące novum, jakim jest posadzenie w studiu tv dwóch typów, obrzydzających z widoczną przyjemnością każdy kolejny odcinek serialu. Ten eksperyment to zapewne curiosum w skali światowej - zazwyczaj media pragną przyciągnąć widza (czytelnika) do swojej oferty programowej.

Z niecierpliwością czekam na kolejne, efektowne przejawy nowej myśli walendziakowej tego rodzaju - może będzie to osóbka, która przed wieczornymi wiadomościami życzliwie nam powie: "Dajcie sobie siana, rodacy i tak pierwszy kwadrans to same msze święte". Albo jegomość, który przed transmisją z meczu lojalnie uprzedzi: "co za bzdura - dwudziestu dwóch dorosłych facetów biega za jedną małą piłką...". Czas pokaże...

Na razie możemy po latach zakłamania dowiedzieć się, że w zasadzie to nie należy zbytnio za Jankiem trzymać, bo to obrzydliwy szpicel KGB, być może unurzany w krwi katyńskich oficerów i walczący z w sumie całkiem sympatycznym Wehrmachtem... No, może te gestapo to trochę świnki i Brunner nieco odpychający - ale za to nie kumali się jak Kloss z komuchami. To pozwala spojrzeć na nieco zbyt heroiczną sylwetkę agenta J-23 z należnym dystansem, a przede wszystkim bez kompleksów... Nie taki on znów nieskazitelny...

"Stawka większa niż życie" na tle

większości szpiegowskich produkcji zachodnich, jakie widziałem ostatnimi czasy, to arcydzieło. Przerysowana postać nieskalanego złym słowem, uczynkiem i zaniedbaniem osobnika, grana przez Stanisława Mikulskiego (moim zdaniem bardzo dobrze), to oczywiście kolejny model supermana - komiksowy i nierealny jak każda doskonałość.

Osobliwy stosunek do kobiet J-23, polegający na oszałamianiu ich czarem munduru, a następnie wykorzystywaniu do celów służbowych, może budzić zrozumiałe opory w środowiskach feministycznych, choć w połączeniu z prezentowaną przez superszpiega seksualnością stułbii sprawia, iż jednocześnie mundur oficera Abwehry kojarzy się nieco z habitem... Czyli obecnie odzieniem dość modnym na szklanym ekranie. Nie zapija się też Kloss jak ostatnia świnia i to mimo dość nerwowych warunków pracy - co budzi w nas nieufność, czy aby rzeczywiście reprezentuje on mieszkańców tej części Europy i proradziecką orientację kulturową.

Ten celibat i abstynencja jako żywo kontrastują z cechami Jamesa Bonda, ale być może ma stanowić znamię epoki - Bond działa później.

Ma więc J-23 cechy, które korespondują z zalecanym przez Kościół stylem życia i gdyby nie jego mocodawcy, to zapewne przedstawiano by tę postać jako wzorzec na lekcjach religii dla młodzieży. Świadczy to o ponadczasowości serialu i zaprzecza jakoby komuna lansowała zawsze tylko rozpustę.

A oto kilka innych zalet Janka:

- nie jest cyborgiem - mimo że rysowany grubą krechą nie został on pozbawiony cech ludzkich takich jak np. troska o współpracowników; nie posiada nawet małej płytki wmontowanej w ciało, widzi poprzez naturalne narządy wzroku, słyszy uszami itd., co odróżnia go np. od Robocopa

- zupełnie nie posługuje się komputerem, jak to przyjęło się we współczesnej kinematografii amerykańskiej, gdzie nader często główną osią akcji staje się włamanie do czyjejś bazy danych; Kloss zdobywa informacje dzięki sprytowi, wykorzystywaniu naiwnych córek naukowców i żon oficerów, ale zawsze robi to bez pomocy supernowoczesnej (nawet na owe czasy) techniki

- także w walce bezpośredniej nie nadużywa J- 23 broni, zadowala się przeważnie ulubionym pistoletem parabellum; brakuje przez to w "Stawce większej niż życie" tak efektownych scen destrukcji, jakie zazwyczaj towarzyszą widzowi w niemal każdym produkcie filmowym.

Aż chciałoby się przekazać w ręce Janka chociażby małą haubicę albo też obdarować go psem bulterierem. Niestety, jesteśmy bezsilni w tym względzie.

Kilka tygodni temu telewizja zafundowała nam w sobotnią noc pewien film, w którym zwykły amerykański szary policjant wysiekł kilkudziesięciu przestępców za pomocą małego, zdalnie sterowanego czołgu służbowego. Jakże ułatwiłoby to zadanie Jankowi, gdyby wyposażyć go w taką zabaweczkę...

- posługuje się Kloss intelektem, gdyż walczyć za bardzo nie umie i basta.

Nie żebym pragnął Staśka Mikulskiego spotkać w ciemnej ulicy podczas czułego spaceru z jego żoną, ale brak znajomości podstawowych we współczesnej sztuce aktorskiej technik karate, taekwondo, kyokushinkei, czy chociażby aikido, daje się odczuć. Widza drąży niepotrzebna obawa, czy gdyby Brunner był człowiekiem o fizjonomii Tysona, Janek nie zrezygnowałby z powierzonej mu misji.

Mam nadzieję,

że przekonałem Czytelnika, iż te swoiste niedoinwestowanie Klossa w sprzęty i talenty stanowi niespodziewanie jego największy plus.

Na tle głupkowatych komedii o rapujących Murzynach, seriali-tasiemców z życia wyższych sfer i podobnych niedostosowanych do naszej mentalności filmów z innych kręgów kulturowych - a także wśród pętających się wciąż po ekranie księży i politycznych meneli - "Stawka większa niż życie" staje się filmem z pewną poetyką.

Należę wprawdzie do pokolenia pokpiwającego zazwyczaj z tego typu komiksowych produktów kultury masowej i starych prześmiewców tegoż serialu, ale cóż...

Może się starzeję, a może po prostu nie przewidziałem tak wielkiej amerykanizacji życia.

Andrzej Smosarski