WYstępniak


Agata Skowron-Nalborczyk

JAK TO Z CZYTANIEM BYŁO, JEST I BĘDZIE



Ponoć czytamy mniej książek.

Fakt to znany i coraz częściej trafiający na strony czasopism i tam analizowany. W tych omówieniach pojawiają się też zdania o jego zgubnych następstwach, m.in. o analfabetyzmie funkcjonalnym dużej części społeczeństwa, która co prawda czyta, ale nie rozumie tego, co czyta - na przykład instrukcji obługi czegoś tam.

Sprawdźmy.

Nie czyta młodzież

Spadek czytelnictwa dotyczy ponoć szczególnie młodzieży, zwróciłam się zatem do nauczycielek języka polskiego z pytaniem, czy naprawdę tak jest.

Nauczycielka z wieloletnim stażem pracy w jednym z najlepszych warszawskich liceów, VI LO im.T.Reytana, potwierdziła: uczniowie czytają teraz mniej niż kiedyś. Na 38 osób w klasie czyta regularnie może 5, reszta przebrnie przez lekturę, obojętnie jaką, z dużym bólem, tylko jeśli zostanie do tego zmuszona. Wolą przeczytać bryk, streszczenie, nauczyć się czegoś o danej książce z podręcznika i to wyrecytować. Za tym idą kłopoty z wyciąganiem wniosków, obiektywnym podejściem do tego, co przeczytali, np. zazwyczaj utożsamiają się ze stanowiskiem narratora, mają też bardziej skrótowy sposób mówienia, bez czasowników, z uboższym słownictwem.

rys. Jarosław Kuźmiński

To zjawisko zaczyna się już w szkole podstawowej, jak dowiedziałam się od innej nauczycielki. Dzieci nie są zainteresowane czytaniem, wolą oglądać telewizję, video - takie wzorce przejmują od rodziców, którzy po powrocie z pracy zaraz włączają telewizor, a dziecku nie czytają głośno, bowiem wstyd im, że nie potrafią tego robić bezbłędnie.

Skoro mniej czytamy, to i mniej książek kupujemy, nie tak?

Jak podaje wydany przez Bibliotekę Narodową raport na temat czytania i kupowania książek w Polsce1 od 1992 o 12% zmniejszyła się liczba osób, które książki kupują. A jeśli czytelnicy mniej kupują, to wydawnictwa muszą zmniejszać nakłady, często poniżej progu opłacalności i bez dotacji państwowych tzw. ambitne książki nigdy by się nie ukazały. Potwierdziła to w udzielonym "PAbis" wywiadzie współwłaścicielka znanego wydawnictwa "Przedświt".

Wszystkie fakty wskazują zatem na to, że rzeczywiście czytamy mniej. Spróbujmy jednak powstrzymać na razie łzy rozpaczy i na zanikanie tradycyjnego czytelnictwa spojrzeć z innej strony.

Trochę historii

W dawnych czasach, a nawet jeszcze na początku tego wieku, ktoś, kto umiał czytać i pisać, był kimś ważnym i szanowanym, ponieważ miał dostęp do wiedzy z ksiąg, zamkniętych przed ludźmi niewykształconymi, a i prośbę, czy petycję do urzędu umiał napisać. Dziś wszyscy (oficjalnie) potrafią jako tako czytać i pisać, nie jest to już umiejętność wyjątkowa, szacunkiem zaś zaczęto otaczać tych, którzy wiedzą, jak posłużyć się komputerem, jak poruszać się w Internecie (proszę pamiętać, że piszę tu o Polsce! Niektórzy mówią mi: "Ale jesteś zdolna, ja to bym się tego nigdy nie nauczył/ła!", bo nie wiedzą, że tak naprawdę nie jest to tak straaaasznie trudne; oni po prostu nie mają dostępu do komputera.)

To się oczywiście z czasem zmieni i umiejętność pracy z komputerem będzie zapewnie równie powszechna jak teraz czytanie i pisanie, ale na razie czytanie książek przestało być czynnością nobilitującą.

Kiedyś Polacy czytali więcej. A może po prostu kupowali więcej książek wtedy, kiedy była ona jedynym dostępnym, atrakcyjnym towarem, a z powodu inflacji nie opłacało się odkładać pieniędzy na potem? Ile z tych zestawów dzieł zebranych Mickiewicza, czy Stachury, "Ilustrowanych historii tego czy tamtego" zostało naprawdę przeczytane, a ile z nieporozcinanymi stronami leży spokojnie na półkach?

Poza tym w erze "przedtelewizyjnej" (zaliczam tu też okres PRL-u ze względu na znikomą ilość i atrakcyjność ówczesnych programów tv) książka służyła tej samej potrzebie rozrywki, którą zaspokajają teraz wszelkiego typu tasiemcowe seriale, te po 100, a czasem 200 odcinków. Czyż nie w tym celu powstała "Saga rodu Forsyte'ów" z sagami pobocznymi, kolejne tomy "Ani z Zielonego Wzgórza", przygód walecznego Old Shatterhanda, czy nawet nasza rodzima "Trylogia", która, jak na porządny serial przystało, ukazywała się pierwszy raz w odcinkach na łamach czasopisma? Przetrwały oczywiście do naszych czasów dinozaury takiego pisania, jak np. seryjne, dość kulawe dzieła Marii Nurowskiej, czy pisarze fantasy, często podlejszego sortu w tym gatunku, lubujący się w tzw. sequelach i prequelach - no, ale oni mają swoją wierną publiczność i wcale na brak odbiorców nie narzekają.

Ciekawym właśnie fenomenem jest to, że owa wyklinana za nieczytanie młodzież jednak czyta. I to czasem wcale niemało, ale chyba nie to, o co by chodziło wychowawcom. W lipcu prowadziłam obóz żeglarski, jego uczestnicy mieli od 16 do 25 lat i po obiedzie na rozłożonych między namiotami karimatach leżały głównie książki z fantastyką, od dobrej, typu Lem i LeGuin, po jakieś trzecie części piątego tomu przygód kogoś tam (pomijam lekturę obowiązkową pt. "Żeglarz i sternik jachtowy" i pojedyncze zjawiska w typie "Zbrodni i kary", czy "Biesów" Dostojewskiego, "Hanemanna" Stefana Chwina, czy "Procesu" Kafki). Najbardziej zaczytanym pismem była "Nowa Fantastyka" (oprócz "PC Kuriera").2 Z jakiegoś powodu młodzież woli sięgnąć po wyklinaną przez krytyków z głównego nurtu literatury fantastykę, ale to temat na osobny tekst.

Diabelskie komputery

Winą za upadek czytelnictwa obarcza się w dużej mierze komputery, na których młodzież gra, rysuje, pisze programy, godzinami siedzi w Internecie. Jakby komputery były jakąś mroczną i potężną siłą, która jest w stanie sama coś zdziałać. A przecież to ktoś je kupił, ktoś podłączył, ktoś nie odciąga od nich własnych dzieci, bo mu wygodnie, że siedzą cicho i nie zawracają głowy!

Pomstujący na komputery zapominają o edukacyjnej roli tych maszyn. Przecież dzieci dzięki grom oswajają się także z technologią, którą będą miały na co dzień wokół siebie w dorosłym życiu, od małego uczą się obcych języków za pomocą programów, wyposażonych w zabawną kolorową grafikę, muzykę i przykłady wymowy. Można znaleźć podobne programy dotyczące biologii, chemii, fizyki itp.

Poza tym, moim zdaniem, pewne rodzaje książek zostaną nieodwołalnie wyparte przez ich elektroniczne, multimedialne odpowiedniki. Stanie się tak w przypadku encyklopedii, czy różnego rodzaju słowników.3 Ktoś, kto miał możliwość nie tylko przeczytania, że np. karibu jest to "...zwierzę z rodziny jeleniowatych, podobne do renifera (...), zamieszkuje tundry i lasy Ameryki Północnej algonkińskie"4, ale także zobaczenia filmu, pokazującego to zwierzę w ruchu w jego naturalnym środowisku i usłyszenia jego głosu, nie będzie chętnie wracał do tradycyjnych opasłych tomisk. A przy tym jeśli bez grzebania po kolejnych tomach, jednym tupnięciem myszą odnajdzie znaczenie wyrazów zawartych w tej definicji, jak "tundra", "rodzina jeleniowatych", czy "algonkińskie", skopiuje tekst do schowka i bez przepisywania5 wstawi do tworzonego tekstu, może zostawi takie książki na półce, ale tylko po to, żeby ładnie wyglądały - płytki kompaktowe, zawierające dane, są dużo pojemniejsze przy znikomych przecież wymiarach i nie robią odpowiedniego wrażenia.

Technologia komputerowa może też sprzyjać książkom, czy raczej ich zawartości. Mam tu na myśli inicjatywy typu "Oxford Text Archive", gdzie w łatwym do przesyłania siecią i wspomagającym przeszukiwanie SGML zakodowane są interesujące i czasem bardzo rzadkie teksty w różnych językach, czy taka jak np. Biblioteki Narodowej w Paryżu, uwieczniająca w postaci elektronicznej (oczywiście w SGML) tekst, ale nie tylko, bo i wygląd oryginału jako plik graficzny.

Czytanie w Internecie?

Internet jawi się także jako narzędzie szatana, a przecież choćby o zaletach przeszukiwania katalogów odległych bibliotek za pomocą Internetu nie muszę chyba wspominać.

A strony WWW poświęcone literaturze? Pozwalają na szybki kontakt z czytelnikiem, który często jest tak daleko, że mógłby inaczej nie zetknąć się z danym tekstem. Dają chwilę kontaktu z inną rzeczywistością niż ta, którą użytkownicy sieci mają na co dzień przy monitorze. I ta łatwość wyszukania informacji o autorze, czy innych jego publikacji.6

To oczywiście dopiero początek, choć dużą przeszkodą na drodze publikacjom sieciowym jest brak zabezpieczeń przed kradzieżą tekstów, umieszczanie na stronach WWW utworów bez zgody autora etc.. Takie fakty służą przeciwnikom Internetu do snucia na łamach różnych pism katastroficznych wizji i oczerniania sieci. A przecież to znowu ludzie są winni, nie system, czyż nie?

Często muszę tłumaczyć autorom, że równie łatwo mogę im ukraść ich tekst wydrukowany w prasie czy książce np. wczytując go skanerem. Zresztą kradzieże tekstów zdarzały się dłuuuugo przed wynalezieniem komputerów - to natura ludzka jest przecież ułomna od zarania.

Internet pomógł też odrodzić się sztuce pisania listów - od kiedy mam dostęp do poczty elektronicznej, wymieniam listy często na bardzo interesujące, a czasem i poważne tematy z osobami, którym na pewno nie chciałoby się tak często biegać na pocztę (o czasie już nie wspomnę)7.

A telewizja?

I tu dochodzimy do sedna sprawy, moim zdaniem (i nie tylko moim, oczywiście) to telewizja jest największym zagrożeniem, kształtuje bowiem człowieka na biernego odbiorcę nadawanych treści. Internet wymaga jednak trochę więcej własnej inwencji, nie powoduje takiego grupowego zniewolenia, bo odbiór dotyczy zazwyczaj jednej osoby.

Poza tym, nie oszukujmy się, w porównaniu z ogromną rzeszą telewidzów, internauci, czy nawet użytkownicy komputerów, stanowią w Polsce na razie niewielką część społeczeństwa i maszyny nie mogły aż tak bardzo przyczynić się do spadku zainteresowania czytaniem. Te główne powody są inne.

* * *

Być może książka w swej tradycyjnej, papierowej postaci powoli staje się przeżytkiem, podobnie jak kiedyś rękopisy dzięki wynalezieniu druku i w przyszłości, kto wie, może komputery wyprą ją w niektórych dziedzinach, oferując bardziej atrakcyjną i wszechstronniej uczącą multimedialną formę. Dopóki jednak nie będzie można położyć się z nimi w hamaku, na trawie, czy na łóżku, wątpię, by wyparły ją całkiem.

Ale o tym zadecydują ludzie, nie maszyny.

Agata Skowron-Nalborczyk